Zmień kontrast i rozmiar czcionkiUdogodnienia dla dostępnosci strony
Kontrastzmień kontrast
Powiększ czcionkępowiększ tekst
Zmniejsz czcionkępomniejsz tekst
  • | Tel. sekretariat: (63) 241-37-61 | Tel. centrala: (63) 241-32-80
  • | krzymow@op.pl

Kultura


Brzeźno: Aktor z przypadku na dywaniku

19.04.2023 12:26


Andrzej Beya-Zaborski i Krzysztof Kędziora

Andrzej Beya-Zaborski spotkał się ze swoimi sympatykami w Gminnym Ośrodku Kultury w Brzeźnie.

Wieczór autorski z tym znanym aktorem teatralnym, telewizyjnym i filmowym odbył się siedemnastego kwietnia, a poprowadził go Krzysztof Kędziora, Dyrektor Gminnego Ośrodka Kultury w Brzeźnie. Na spotkanie z Andrzejem Beyą-Zaborskim przyszli głównie mieszkańcy gminy Krzymów, ale były też osoby z Konina.

Nie wszyscy wiedzą, że zanim aktor stał się człowiekiem scen teatralnych i planów filmowych, pracował na kolei.

- Jak wyszedłem z wojska to ojciec, świętej pamięci, mówi do mnie: - „Słuchaj, przyjacielu. Czas do pracy, bo ile będziesz siedział na garnuszku u rodziców?” - „No to gdzie? Akurat kolej była zaraz obok domu, to może na kolej. Znajdźcie mi coś.” No i znaleźli. Oczywiście zaangażowałem się, pracowałem w trakcji, czyli opiekowałem się trakcją elektryczną na jakimś odcinku. (…) Kolej traktowałem jako taki przystanek życiowy. Absolutnie nie myślałem, że ja będę całe życie właśnie tam, na tej kolei, pracował. Przerzucali mnie z działki na działkę dlatego, że nie piłem wódki. I każdy kierownik takiej działki, kiedy ja przychodziłem do pracy, to była jakaś składka, składali się chłopcy. No to ja też dawałem składki, ale nie piłem. Po prostu mówiłem, że jestem chory, nie piłem tam alkoholu. Oczywiście byłem „czarną owcą”, więc po dwóch tygodniach przerzucali mnie na inną działkę, a tam się sprawa powtarzała. I w ciągu roku przeszedłem wszystkie działy na kolei. Wszystkie – mówił Andrzej Beya-Zaborski.

A kiedy skończył przygodę z kolejowymi sieciami trakcyjnymi, został aktorem. Przez przypadek.

- Ja jestem przypadkowym aktorem. Przypadkowo znalazłem się w teatrze. W związku z tym, że jestem muzykiem, grałem przez ileś lat rock i jazz. Byłem pięknym i smukłym hippisem z długimi włosami. Dziewczyny kochały się we mnie na zabój, ale dawałem radę. W pewnym momencie stanąłem na takim rozdrożu, bo nie wiedziałem, co ze sobą począć. Bo tak, grałem jazz, była to muzyka niszowa, nie za bardzo można było z tego żyć, koncert raz w miesiącu, albo i rzadziej. Ale któregoś przechodziłem ze swoją dziewczyną, obecną moją małżonką i przeczytałem taki anons gdzieś tam, nie pamiętam, że jest nabór do szkoły teatralnej. I mówię do swojej żony: - „Słuchaj, może ja bym do szkoły poszedł teatralnej?” A ona nie powiedziała, że zwariowałem. Powiedziała: - „ To może spróbuj”. I właśnie tak zdecydowaliśmy. Zapisałem się, przygotowywałem się do tych egzaminów. (…) Wiersz powiedziałem po raz pierwszy przed żoną. Żona była moim pierwszym recenzentem i krytykiem, poprawiała mnie. Oczywiście dochodziło między nami do strasznych scysji, dlatego że moja żona mówiła, że ja to źle mówię, ja twierdziłem, że bardzo dobrze, kłóciliśmy się. Zresztą kłócimy się do dzisiaj. Dostałem się do szkoły z dobrym wynikiem, a skończyłem z tak zwanym czerwonym dyplomem – mówi Andrzej Beya-Zaborski.

Czerwony dyplom w przekładzie na współczesny język to dyplom z wyróżnieniem.

Oczywiście na spotkaniu nie mogło zabraknąć zabraknąć tematu dotyczącego serii filmów z cyklu „U Pana Boga...”. Reżyser, Jacek Bromski, początkowo chciał umieścić tę historię gdzieś na Śląsku, ale...

- Żoną Jacka była w tym czasie Anka Romantowska. Ona jest z Białegostoku i powiedziała Jackowi: „Nie, nie, nie. Ty musisz przyjść do teatru, zobaczyć aktorów. Wydaje mi się, że ten temat by lepiej pasował do nich”. I tak się złożyło, że on przyjechał, zobaczył przedstawienie, potem zobaczył nas grających w Warszawie i postanowił robić to w Białymstoku. I muszę państwu powiedzieć, że jak dostałem ten scenariusz do ręki, to od razu wiedziałem, co będę grał. Pomyślałem sobie: Tylko ten gliniarz. To jest dla mnie rola. Reszta to badziewie. I tak się złożyło, że Jacek mi zaproponował. Oczywiście tekst został zmieniony, dlatego że tam było więcej gwary „ślunskiej”. I został zmieniony na takie naleciałości białostockie, na te zaśpiewy, na akcenty – mówił aktor.

Poruszanych tematów na spotkaniu było sporo. Andrzej Beya-Zaborski mówił między innymi, że woli od Warszawy i dużych aglomeracji swoje, jeszcze czasami dziewicze, Podlasie. Pojawił się też temat budowy kolei z Konina do Turku. Podczas wymiany zdań na ten temat, aktor poparł mieszkańców protestujących przeciwko tej inwestycji.

Wspomniał również o tym, że powstaje książka o nim, którą pisze z Krzysztofem Kędziorą. Będzie to wywiad rzeka zatytułowany „U Pana Boga na dywaniku”, czyli dokładnie tak, jak tytuł spotkania autorskiego w Brzeźnie.

Wydarzenie zorganizował Gminny Ośrodek Kultury w Brzeźnie, a wsparło je Stowarzyszenie Aktywne Kobiety z Gminy Krzymów, przygotowując dla gości spotkania słodki poczęstunek.

Brzeźno: Aktor z przypadku na dywaniku

Plik pochodzi z serwisu Ale!Radio

Najczęściej przeglądane informacje:



<<< Powrót do poprzedniej strony

ˆ